Czasy mamy nastrajające raczej pesymistycznie, ale może tym bardziej warto wspomnieć o wydarzeniu, które miało miejsce dokładnie 36 lat temu oraz o człowieku, który dla rozweselenia mieszkańców Myślenic gotów był wiele zaryzykować.
W 2004 roku dwóch czeskich studentów praskiej szkoły filmowej nakręciło film o kampanii reklamowej pewnego supermarketu. Kampania ta przyciągnęła uwagę tysięcy konsumentów, którzy tłumnie przybyli na otwarcie przyciągnięci – jak to w takich sytuacjach bywa – promocyjnymi cenami. Widzimy, jak tłum szturmuje bramy i kolejne banery reklamowe, by po chwili zorientować się, że reklamowany supermarket nie istnieje, a za banerami jest szczere pole, bo cała akcja była mistyfikacją stworzoną przez wzmiankowanych studentów. Film „Czeski sen” zdobył dużą popularność i parę nagród, ale okazuje się, że prekursorami takiego żartu nie byli wcale Czesi, bo podobna historia wydarzyła się w 1984 roku w Myślenicach.
Rok 1984 – to nie był najweselszy rok w historii świata. Przewidział to już George Orwell w swojej genialnej powieści napisanej blisko 40 lat wcześniej. Mocarstwa światowe zbroiły się w tym czasie na potęgę, żyliśmy w strachu przed wybuchem wojny nuklearnej, a Wielki Brat wydawał się być nieśmiertelny. W Polsce w sklepach nic nie było, albo było na kartki, a najczęściej jedno i drugie. Ledwie kilka miesięcy temu zniesiono stan wojenny natomiast stan psychiczny zmęczonego i niewidzącego perspektyw społeczeństwa najlepiej oddaje chyba piosenka kabaretu TEY „Za oknami świta”. Cenzura, jak poluzowała w karnawale Solidarności w 1981 roku, tak wróciła w 1984 i każdy bał się wychylić. W takich to okolicznościach ówczesny dyrektor Domu Kultury w Myślenicach Jan Koczwara postanowił na pohybel smutasom uczcić 1 kwietnia żartem, który nie dość, że wymagał nie byle jakiej logistyki, to w razie wpadki mógł go również sporo kosztować. Ale czegóż dżentelmen nie zrobi dla dobrej zabawy.
Oto 1 kwietnia oczom zdumionych Myśleniczan ukazuje się na mieście plakat, a raczej ponad 20 plakatów informujących o koncercie Violetty Villas. Artystka w tamtym czasie była gwiazdą tego formatu, że sprowadzenie jej na pojedynczy koncert było nie lada wyczynem, nie dziwota zatem, że bilety rozeszły się w mgnieniu oka. Wieczorem ludzie tłumnie wypełnili salę widowiskową Domu Kultury, a przybyła w ostatniej chwili przed rozpoczęciem koncertu gwiazda wykonała kilka swoich niezapomnianych przebojów. Tylko czy to była aby na pewno ona – prawdziwa Violetta Villas…?
Oddajmy głos prowodyrowi całego zajścia – Janowi Koczwarze –
O ile pamiętam to dziewczyna była słuchaczką kursu językowego, niemieckiego czy angielskiego, który odbywał się w naszym Domu Kultury. Po założeniu blond peruki dziewczyna była istotnie uderzająco podobna do prawdziwej Violetty Villas.
Jednym z głównych problemów było jednak utrzymanie tajemnicy, bo jak się chce wykręcić taki numer i nie spalić żartu przed czasem, to wiedzieć o nim może stosunkowo mało ludzi.
W tej całej akcji osobami – od początku do końca wiedzącymi co jest grane – byłem tylko ja i pani kasjerka. O tym, że Violetta będzie tylko wyglądała jak prawdziwa Violetta nie wiedział nawet nasz akustyk pan Włodek, który do samego rozpoczęcia koncertu niepokoił się czy nasza gwiazda wieczoru rzeczywiście zdąży na jego rozpoczęcie. Uspokajałem go mówiąc: Oczywiście panie Włodku, tej miary gwiazdy zawsze wpadają na scenę w ostatniej chwili.
To jednak nie był największy problem logistyczny z jakim musiał uporać się pan Janek. Przede wszystkim, żeby wydrukować cokolwiek w tamtym czasie, a już szczególnie plakaty, które zobaczyć miało całe miasto, trzeba było otrzymać zgodę od organu, noszącego uroczą nazwę: Delegatura Kontroli Prasy i Widowisk, a swoją siedzibę miał w Krakowie. W tym celu Jan Koczwara musiał pojechać do Krakowa i spotkać się tam z wysoko postawionym urzędnikiem tej Delegatury. Gdy przedstawił urzędnikowi, że chodzi o koncert Violetty Villas – i już spodziewał się, że lada chwila pan z Delegatury wbije odpowiedni stempel, nastąpił kluczowy moment w całej historii. Urzędnik zaczął wertować nerwowo różne papierki i po chwili zapytał: Zaraz, zaraz, coś mi się tutaj nie zgadza. Violetta Villas przecież dzień wcześniej gra koncert na Wybrzeżu. Jan Koczwara, jak przystało na prawdziwego zawadiakę, zachował jednak zimną krew, pokerową twarz w stylu Clinta Eastwooda, a jego odpowiedź: Tak, wiem o całej sprawie. Violetta Villas jedzie akurat na koncert do Zakopanego i postanowiła wystąpić również w Myślenicach przekonała ostatecznie urzędnika i po chwili wymarzony stempel wylądował na odpowiednim papierku.
Następny dreszczyk emocji towarzyszył Janowi Koczwarze, gdy zastanawiał się jak ten żart odbiorą Myśleniczanie.
Pamiętam jak stałem przy wejściu do sali widowiskowej Domu Kultury – mówi pan Janek – natknąłem się akurat na państwa Wygonów i pani Krystyna mówi do mnie: wie pan, mój mąż do końca nie dowierzał w ten koncert, ale mówię mu, że przecież tak poważny człowiek, jak Jan Koczwara w życiu by tak z nas nie zakpił… No cóż, musiała chyba zweryfikować opinię o mnie.
Sam zaś koncert wyglądał tak: najpierw prowadzona w półmroku przez reflektor punktowy „Violetta Villas” przeszła po obsypanym różami czerwonym dywanie a następnie wspięła się na trzystopniowe podwyższenie i wykonała z playbacku swój największy hit „Do Ciebie, Mamo” i kilka innych utworów. Po występie gwiazdy rozbłysły światła a z góry sceny zsunął się wielki napis „Prima Aprilis”.
Chwile niepewności pan dyrektor przeżył po zakończeniu mini recitalu –
Spodziewałem się, nie wiem, salwy śmiechu, a może braw, a tymczasem nastąpiła głucha cisza. Pomyślałem wtedy, że pomysł jednak spalił na panewce.
Przedwczesny był to jednak niepokój. W pierwszym rzędzie siedział ówczesny dyrektor Liceum Ogólnokształcącego Józef Bałuk, któremu szczególnie zależało na tym, aby gwiazdę oglądać z bliska. On właśnie tuż po koncercie odwrócił się do publiczności i powiedział: Ale, że ja się tak dałem nabrać!?
I wtedy sala rzeczywiście ryknęła śmiechem. Po koncercie naturalnie widzowie otrzymali zwrot za bilety.
I tak to było z tym legendarnym koncertem na 1 kwietnia 1984 roku.
Rafał Podmokły
źródło: Gazeta Myślenicka
http://gazeta.myslenice.pl/ryzykowny-zart-ktory-sie-udal